36-letnia Paulina Sz., która miała wyrzucić do wody z promu Stena Spirit swojego syna, a potem w ten sam sposób targnąć się na własne życie, była pod lupą służb. Docierały do nich sygnały o zaniedbaniu dziecka. Kobiecie w przeszłości ograniczono prawa rodzicielskie.
Fakt podaje, że 36-letnia Paulina Sz., która w czwartek 29 czerwca miała wyrzucić do wody swojego syna, Lecha, z promu Stena Spirit płynącego z Gdyni do szwedzkiej Karlskrony, a potem targnęła się na własne życie, znajdowała się w zainteresowaniu służb socjalnych.
Wszystko dlatego, że docierały do nich informacje o zaniedbaniu chłopca. Zdarzyło się to nie po raz pierwszy. Krótko po narodzinach syna taka sytuacja miała już miejsce, a rodzicom Lecha w 2018 r. ograniczono prawa rodzicielskie, ustanawiając przy tym nadzór kuratora. Ojciec jednak odszedł i wyjechał z kraju. Obecność kuratora przełożyła się na poprawę sytuacji Lecha.
W lutym br. przedszkole w Sopocie, od którego uczęszczało dziecko, zwróciło jednak uwagę na powrót zaniedbań. Matka zapewniała wówczas, że uczęszcza na terapię. Pomimo tego w czerwcu do sądu rodzinnego w Gdyni z wnioskiem o wgląd w sytuację małoletniego wystąpiło najpierw przedszkole, a dalej Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Sąd zarządził przeprowadzenie wywiadu środowiskowego. Kurator dotarł do miejsca zamieszkania Pauliny Sz. i jej syna Lecha, ale ich tam nie zastał. W tym czasie już nie żyli po tragedii, do której doszło na promie Stena Spirit.
Co istotne, w rodzinie nie miało dochodzić do przemocy, ale do zaniedbań opiekuńczo-wychowawczych, związanych m. in. z sytuacją mieszkaniową i życiową.
Źródło: fakt.pl
Foto: stenaline.pl